Wodospady Iguazú znajdują się na pograniczu Brazylii, Argentyny i Paragwaju. Będąc w tej części Ameryki Południowej należy wydzielić czas i dotrzeć do tego pogranicza Argentyny, Brazylii i Paragwaju. Są to jedne z najpiękniejszych wodospadów na świecie. Wodospady Iguazu to obok Macchu Picchu, Wysp Galapagos i Amazonii symbole Ameryki Południowej.
Co roku zwłaszcza w porze deszczowej, kiedy kaskady porażają swoim ogromem, pięknem i masami spadających wód odwiedzają to miejsce Ameryki Południowej tysiące turystów z całego świata. Wodospady Iguazú są uznawane za cud natury i w światowym głosowaniu Iguazu zostało uznane za jeden z Siedmiu Cudów Natury. Wodospady Iguazú odkrył hiszpański awanturnik i podróżnik Álvar Núñez Cabeza de Vaca. Miało to miejsce podczas wyprawy z 1541 r. Przemierzono wówczas całą południową Brazylię docierając do Nuestra Señora de la Asunción jednego z ważniejszych ośrodków hiszpańskich, znajdujących się w dorzeczu La Platy. Dziś jest to stolica Paragwaju. Do Foz do Iguaçu dotarłem busem z São Paulo. Foz do Iguaçu to duże miasto, bez ścisłego centrum turystycznego, ale nastawione na turystów, pełne hoteli, hosteli, pubów, dyskotek. Jest nowocześniejsze, lepiej skomunikowane, ale też hałaśliwsze i droższe niż jego siostrzany odpowiednik po stronie argentyńskiej – miasteczko Puerto Iguazú. Dlatego zdecydowałem się nocować w Argentynie. Puerto Iguazú to małe miasteczko. Oaza spokoju. Faktycznie jest mniej skomercjalizowane, niźli brazylijskie Foz do Iguaçu, tak że można w nim odpocząć i zrelaksować się.
Po argentyńskiej stronie częstszymi bywalcami są rdzenni mieszkańcy – Indianie, którzy sprzedają tradycyjne wyroby rzemiosła indiańskiego. W odróżnieniu od sklepikarzy, nastawionych na zysk, sprzedających masówkę z Chin, którą wciskają nieświadomym turystom, jako wyroby arcydzieła regionalnego, Indianie handlują produktami wytwarzanymi tradycyjną miejsową technologią znaną od wieków. Ich produkty mają duszę i wspierają finanse rdzennych mieszkańców Iguazú. Wytwarzają je całe indiańskie rodziny. Nie są nastawieni na czysty zysk i tak nachalni jak argentyńscy sklepikarze. Handlują chodnikach, ulicach koło sklepów, rozkładając swoje wyroby na kocach i matach. Zajmują się handlem z musu, by przeżyć i utrzymać swoje rodziny. Indianie w Argentynie mają bowiem najniższe dochody. Niemal każdego dnia można ich spotkać w Puerto Iguazú. Nie są mile widziani przez sklepikarzy, dla którzych są konkurencją.
80% obszaru wodospadów znajduje się na terytorium Argentyny, a 20% w Brazylii. Granica przebiega w najbardziej spektakularnym i zachwycającym miejscu – Garganta del Diablo. Po obydwu stronach granicy znajdują się parki narodowe. W Argentynie park narodowy został założony w 1934 r. (Parque Nacional Iguazú) w prowincji Misione (Argentyna dzieli się na 23 prowincje). W 1984 r. park narodowy Iguazú został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Po stronie brazylijskiej park narodowy Iguaçu utworzony został w 1939 r. Znajduje się w brazylijskim stanie Parana (Brazylia dzieli się na 26 stanów).
Warto odwiedzić też nadgraniczne Ciudad del Este znajdujące się w Paragwaju. Jest to miasto przemysłowe powstałe wyłącznie z uwagi na swoje położenie geograficzne. Znajduje się w Triple Frontera, czyli u zbiegu trzech granic. Ciudad del Este zostało założone dopiero w 1957 r. Asunción utworzyło na terenie nowego miasta strefę wolnocłową. Dzięki tej decyzji Ciudad del Este wyrosło na drugie co do wielkości po stolicy miasto w Paragwaju. Jest swoistym Hongkongiem Ameryki Południowej. Dlatego Ciudad del Este nazywano największym sklepem Ameryki Południowej. Faktycznie można tam nabyć wszystko, podrabiane markowe ubrania, zegarki, obuwie, perfumy, sprzęt sportowy. Ciudad del Este zawdzięcza swój rozwój wymianie handlowej i gospodarczej głównie z dużo lepiej rozwiniętą sąsiednią Brazylią. Ważną rolę odgrywa przemyt. Wpływ na kontakty gospodarcze Ciudad del Este z Paragwaju z Brazylią odegrał Puente de la Amistad (Most Przyjaźni) zbudowany w latach 60–tych XX w. Pamiętać trzeba, że Paragwaj to najniebezpieczniejszy kraj Ameryki Południowej, a pograniczne Ciudad del Este to miasto szczególnie groźne dla turystów. Koniecznie należy uważać na lokalne gangi. Dokonując zakupów oglądać się za się siebie, czy nie jest się obserwowanym. Byłem pewny, że wyjazd do Ciudad del Este i zakupy na granicy nie skończą się dla mnie tak dramatyczne. Uśpił moją czujność spokój panujący w Puerto Iguazú. Jednak Puerto Iguazú to nie Ciudad del Este. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Okazało się, że dokonując zakupu markowej podrobionej odzieży wyprodukowanej zapewne w szwalniach Paragwaju, byłem obserwowany przez dwóch chłopców. W mej głowie zapaliła się żarówka ostrzegawcza, że stałem się obiektem zainteresowania, jednak nie spodziewałem się, że stanę się ofiarą napaści. Czułem ich wzrok na swoich plecach. Myślałem, że chodzi o datek, że będę nagabywany o pieniądze. W głowie nawet nie powstała mi wówczas myśl, że dzieciaki są czujkami zorganizowanej grupy przestępczej. Zaskoczyło mnie to, że po dokonaniu zakupu, niemal natychmiast rozpłynęli sie w uliczkach labiryntu ogromnego rynku. Dzień nie był handlowy, gdyż większość blaszanych bud handlowych była pozamykana. Zakupu dokonałem niemal przy wejściu na rynek. Nie było sensu zagłębiać się w rynek, gdy otwarte było zaledwie kilka bud i to na samym początku rynku tuż przy głównej ulicy prowadzącej do granicy, skąd przyjechałem busem. Buda, w której dokonałem zakupu była w pierwszej alejce biegnącej równoległe do arterii idącej na Most Przyjaźni, gdzie znajdowała się granica Paragwaju i Brazylii. Chciałem przejść tą alejką licząc, że znajdę jeszcze coś interesującego do zakupu, że będą na niej otwarte sklepy. Jednak idąc pustą alejką usłyszałem stłumione głosy i wyсzułem, że ktoś za mną idzie. Rzeczywiście zauważyłem grupkę siedmiu osób idącą za mną, w tym znajome twarze dwóch chłopców i jeszcze pięciu młodych mężczyzn ubranych w markowe podkoszulki podkreślające rzeźbę ich sylwetek. Dwóch z nich miało w rękach metalowe rurki. Nie zamierzałem wpaść w ich ramiona. Natychmiast odwróciłem się na pięcie i pobiegłem przed siebie alejką chcąc jak najszybciej wdostać się na główną ulicę. Wiedziałem, że nie miałem szans gdyby mnie dopadli. Handlarzy nie było. Otwartych bud sklepowych też nie. Byłem tylko ja i oni – biegnący za mną moi potencjalni oprawcy. Przyśpieszyłem ile tylko miałem sił w nogach, kluczyłem, wskakując na schodki, licząc na wolną przestrzeń pomiędzy budami sklepowymi. Za każdym razem spotykał mnie zawód, rzut oka i wszystko okazywało się jasne, każda przestrzeń zabita była kartonami, żadnej luki. Wiedziałem, że muszę wydostać się na główną drogę. Była to dla mnie jedyna szansa. Tylko na otwartej przestrzeni na drodze idącej ku granicy mogłem złapać stopa. Przejeżdżających nią samochodów i ciężarówek zmierzających do granicy z Brazylią, było o każdej porze dnia dużo. Byle tylko uciec oprawcom, myślałem. Jednak mimo mojego wysiłku, mego szaleńczego biegu, słyszałem ich oddech na plecach. Odczuwałem, że byli coraz bliżej. Młodsi, szybcy i żądni mnie – swojej ofiary. Wiedziałem, że gdyby się rozdzielili już zabiegli by mi drogę. Czułem, że moment kiedy nasze ścieżki skrzyżowały by się, byłby być może ostatnią rzeczą, jaką ujrzałbym na tym świecie. Spocony, ze słabnącym, przyśpieszonym oddechem, z wyrywającym się z piersi sercem, czułem, że co chwilę tracę siły. Biegnąc opustoszałą uliczką, pomiędzy zamkniętymi drzwiami nieczynnych wówczas sklepów, zauważyłem kątem oka przebijające światło w zagłębieniu pomiędzy dwoma handlowymi budami. Przenikało od samej góry rozświetlając wypełnioną kartonami lukę. Wiedziałem, że to ślepa uliczka i że mam tylko jedną, jedyną szansę. Czułem, że czasu na powrót na dotychczasową drogę ucieczki nie będzie. Z drugiej strony miałem świadomość, że gdyby mi się nie udało byłbym zamknięty w pułapce – w małej przestrzeni pomiędzy budami. I skazany na nierówną walkę, która przy takiej przewadze nie mogła skończyć się dla mnie szczęśliwie. Jednak dalszy szaleńczy bieg i ucieczka nie rokowała dobrze. Byli za szybcy i dystans pomiędzy mną, a mymi oprawcami skracał się. Czułem, że słabnę i pomyślałem, że była to być może moja ostatnia szansa. Nie zważając więc na nic ostro skręciłem. Z biegu odbiłem się od leżących na dole kartonów i złapałem za gruby metalowy pręt pomiędzy siatką na górze a rantem metalowej dachówki. Szczelina przez którą przenikało słońce znajdowała się pomiędzy jedną, a drugą budą handlową. Nieszczelność, wąska gardziel pomiędzy wypełnioną kartonami przestrzenią, a metalową drobną siatką u góry była moją jedyną nadzieją. Jeden półobrót na drążku i siłą rozpędu, nogami z całych sił wybiłem kartony na drugą stronę. Machinalnie puściłem pręt i wraz ze spadającymi wraz ze mną tekturowymi opakowaniami znalazłem się po drugiej stronie. Poobijany, z pościeraną skórą, nie oglądając się za siebie mimo przenikliwego bólu w barku i prawej nodze, natychmiast powstalem i wybiegłem na ulicę. Przejeżdżający tir nie zwrócił uwagi na moje dramatyczne ruchy, by go zatrzymać. Za ciężarówką jechała taksówka. Niemal wbieglem pod jej koła. Musiałem ją zatrzymać. Wiedziałem, że to moje być, albo nie być. Zahamowała. W biegu wskoczyłem na tylnie siedzenie i rzuciłem rwącym się ze zmęczenia głosem – naprzód do granicy (adelante a la frontera). Taksówkarz wiedział w czym rzecz i wcisnął pedał gazu. Samochód z piskiem opon ruszył na Most Przyjaźni. Poczułem, jak jej szybkość wbija mnie w tyną kanapę. Po chwili z obawą odwróciłem się. W kurzu widziałem niknące w oddali sylwetki moich niedoszłych oprawców. Spojrzałem już na spokojnie na taksówkarza. Widziałem w lusterku uśmiechniętą zniszczoną twarz starszego Paragwajczyka, jego poczerniałe od tytoniu, połamane uzębienie. Taksówkarz rzucił do mnie. Wszystko ok gringos (Todo ok gringos)? Odrzekłem z ulgą i odpowiedziałem – tak (sí) i dodałem już z uśmiechem, dziękuje(gracias). Zaśmiał się i rzekł – tu jest Paragwaj gringos trzeba uważać (aquí está Paraguay gringos hay que tener cuidado). Taksówka mknęła w kierunku granicy. Miałem wielkie szczęście pomyślałem. Byłem cały i żywy. Wówczas mimo, że taksówka była zdezelowanym starym wehikułem, a intensywny wszechogarniający zapach tytoniu, który wyzierał z jej środka przyprawiał o mdłości, był to dla mnie najwspanialszy samochód świata. A taksówkarz był wybawicielem. Moja przygoda w Ciudad del Este zakończyła się. Żyłem i mogłem wrócić do Puerto Iguazú. Następnego dnia mogłem znowu cieszyć się widokami wodospadów Iguazú.
Wodospad Iguazú bierze swoją nazwę z polisyntetycznego języka ludów pierwotnych guarani (Avañe’ẽ), którym posługują się miejscowi Indianie z grupy ludów Guarni, zamieszkujący centralne obszary Ameryki Południowej (dziś: Paragwaj, Boliwia, Argentyna, Brazylia). Iguazú (Yguasu) oznacza wielką wodę. Wodospad Iguazú to system połączonych 275 skalnych progów, z których spadają kaskady rzeki Iguazú. Wodospad ciągnie się na szerokości 2,7 km. Tworzy jakby jedną gigantyczną kaskadę, która widok zapiera w piersi dech, a hałas spadku wód jest słyszalny do 20 km. Napędza ten cud natury rzeka Iguazú ciągnąca się przez południową Brazylię, przez Wyżynę Brazylijską. Jej długość to 1320 km. Rzeka Iguazú to lewy dopływ rzeki Paraná, który jest drugą po Amazonce pod względem długości (4700 km.) i powierzchni dorzecza (3,1 mln km²) rzeką w Ameryce Południowej. Bez wód rzeki Iguazú nie byłoby wodospadu Iguazú. Wodospad Iguazú maksymalną wysokość 82 metrów, osiąga w Garganta del Diablo(Gardziel Diabła) i jest tam kilkukrotnie większy od Niagary. Przepływ wody wodospad ma ogromny, bo aż 1756 m³ na sekundę.
Najefektowniej wodospad wygląda w porze deszczowej, w okresie od listopada do marca, w porze suchej masy wody są mniejsze, co jest szczególnie widoczne w okresie suszy (w 2021 r. gigantyczna susza, największa od 90 lat, katastrofalnie zmniejszyła ilość wody spływającej z progów skalnych wodospadu Iguazú) i wówczas efekt nie jest już tak porażający, ale Iguazú malownicze pozostaje przez cały rok. Miałem to szczęście, że byłem w Iguazú pod koniec stycznia, kiedy masy wody potęgowały widoki kaskad.
Brazylijska strona pozwala zobaczyć wodospady w całej okazałości. Widok z góry z kładki ukazujący perspektywę 360 stopni jest porażający. Pozwala doznać uczucia, jakby było się w wodospadzie od wewnątrz, widzieć go od środka. Jedynie takie wrażenie, uczucie i jedyny taki widok można poczuć po stronie brazylijskiej wodospadu Iguaçu. Stąd też wiele pocztówkowych ujęć wodospadu jest wykonanych w Brazylii. Reklamują one to miejsce, jako cud natury. Znajduje się tam właściwie jedna trasa. Dlatego warto znaleźć się przy wodospadach, jak najwcześniej, kiedy jeszcze nie ma mas przeciskających się turystów.
Strona argentyńska jest dużo większa, a więc i bardziej rozbudowana od brazylijskiej, z liczniejszą ilością szlaków i tras. Główną atrakcją jest oczywiście Garganta del Diablo. Ostatni pociąg od wejścia do parku odjeżdża w kierunku Garganta del Diablo zaraz po 16. Jednak sens zwiedzania wodospadow Iguazú jest wówczas, gdy znajdziemy się w granicach parku do południa. Dojazd pomiędzy największymi atrakcjami obsługuje pociąg, który rozwozi turystów do głównych atrakcji. Jest bardzo wolny, gdyż osiąga przeciętnie prędkością 10 km na godzinę, jednak wielu turystów wybiera taką opcję, nie chcąc iść w upale pomiędzy poszczególnymi kaskadami. Skorzystałem również z kolejki, jednak nie mogłem zrezygnować z tras, z których nawet z oddali widoczne były kaskady wodospadów, czy wijąca się poniżej wśród południowoamerykańskich tropików rzeka Iguazú. Przemierzyłem je na pieszo narażając się na upał i wszechogarniającą wilgoć. Faktycznie upał był porażający i widać było, że tylko silni i sprawni turyści mogli przemierzyć taką ciężką drogę. Dlatego trasa była prawie pusta, nieliczne, pojedyncze sylwetki turystów, głównie mężczyzn, bądź młodych par wyłaniały się za zakrętów wyłożonej drewnianymi kładkami trasy. Czyniło to tą scieżkę bardziej ciekawą i atrakcyjną, bez przepychających się tłumów odwiedzających ten zakątek świata. Spacer pozostawia niezapomniane wrażenia, przenikający dźwięk cykad, owadów, śpiew ptaków, odgłos przeróżnych zwierząt. Splątane, wijące się, czepiające się liany dotykały naszych głów, ramion i ukazywały nam, że wokół toczy się dynamiczne życie, tak na górze, jak i koło nas w gąszczu trudnej do przenikniknięcia wzroskiem dżungli. Z prawej strony niewielki odcinek lasu i urwisko a pod spodem wijąca się rzeka i widoki kaskad, kłębów pary, kolorowych tęcz. Przenikający z znad rzeki hałas potęgował odgłos dżungli, porównywalny do dzwięku lasów deszczowych z Amazonii.
Park Iguazú oferuje dużo wrażeń. Warto poświęcić mu czas. W Parque Nacional Iguazú są dwie główne trasy: górna, która prowadzi nad kaskadami oraz dolna, która pozwala podejść bardzo blisko spadających i rozpryskujących się wód. Z dołu wodospady wyglądają porażająco. Otacza nas całun rozpryskujących się kaskad wody, wilgoć, mgła wodna i wszechogarniające drobinki wodne. Będąc w tym miejscu czuć siłę natury i piękno, nie zniszczone destrukcyjną ręką człowieka. Można wybrać się na wyspę San Martin, najlepiej rano. Rejs kończy się bowiem koło godziny 15. W porze zimowej poziom wód nie zawsze pozwala płynąc na wyspę. Natomiast jeśli już się uda widok rozciąga się na obie strony wodospadu. Nie wszyscy jednak decydują się na wejście na kładkę. Masy zalewającej wody, trudność w utrzymaniu równowagi to nas czeka nas na kłace ciągnącej się w głąb rzeki. Uczucie jest spektakularne i warte ryzyka zamoczenia. Warto mieć pelerynę przeciw deszczową i wodoodporny aparat. Dla mnie wyjście na kładkę zakończyło się zamoczeniem nowiutkiego paszportu i kłopotami z aparatem. Jednak uczucie dotarcia do granic kładki i widok wart jest najwiekszych niedogodności.
Park po stronie brazylijskiej jest otwarty od 9 do 17, a po argentyńskiej od 8 do 18. By skorzystać z takich atrakcji, jak dojazd na wyspę San Martin warto spędzić nad wodospadami Iguazú co najmniej pełne trzy dni. Każdy kto pojawi się na Ameryce Południowej powinien choć raz odwiedzić Iguazú. Dla mnie kwintesencją tego cudu natury – wodospadu Iguazú, była scenka, jakiej byłem światkiem przy Garganta del Diablo. W masie przepychających się turystów pragnących uchwycić, jak najlepsze miejsce na zrobienie zdjęcia wyróżniała się para. Kobieta wtulona w swojego mężczyznę, obydwoje wpatrzeni w otchłań kaskad, ogarnięci hukiem spadających mas wody, kłębów pary i obryzgiwani unoszącymi się w powietrzu wszechobecnymi mikrokroplami z wodospadu i jej uśmiech – uśmiech radości, miłości i wdzięczności, że jest w tym miejscu – w Iguazú. Odwracając się od widoku huczących kaskad wykrzyczała niemal do ucha swojego mężczyzny – John jestem taka szczęśliwa, że tu jestem. Po chwili spojrzała znowu na spadające wody a z jej ust popłynął potok słów – to najpiękniejsze miejsce na świecie, dziękuje że mnie tu zabrałeś. Jej blond ociekających wodą włosów, zmoczonych od masy bryzgających drobinek wody i trwania w uścisku, w zachwycie widoku tego jedynego w świecie miejsca byl symboliczny. Co chwila zsuwała z twarzy zlepione kosmyki włosów, tak by móc cokolwiek widzieć. Zmoczeni, popychani przez prący tłum cały czas trwali wpatrzeni w kaskady lecących w dół wód. Nagle bezwiednie zatopiła się w jego usta. Nie zważając na zgromadzony na kładce tłum, para trwała w tym uścisku, a jej całe ciało mówiło językiem miłości – dziękuje ci, w tym cudzie natury – tu w Iguazú.